Pielgrzymka do Santiago de Compostela, czyli wielka wyprawa "na koniec świata".

21.01.2021

Zazwyczaj każdy z nas już z początkiem roku zaczyna myśleć o wakacjach. Snujemy plany, marzymy o miejscach, w których będziemy mogli odpocząć; może poopalać się, popływać w basenie i trochę się zabawić. Nie inaczej jest ze mną. Od dziecka wyczekuję wakacji z utęsknieniem i rozmyślam gdzie chciałabym spędzić czas beztroskiego „nicnierobienia”.

 

Na krótko przed I Komunią Świętą, do której gorączkowo przygotowywała się nie tylko cała klasa, ale także i moja rodzina, mama powiedziała, że w tym roku nasze wakacje będą inne niż zazwyczaj i już musimy zacząć się przygotowywać. Początkowo nie wiedziałam o co chodzi, bo w głowie ciągle miałam tylko sprawy związane z Komunią. Mama opowiedziała mi o świętym Jakubie, który był Apostołem Jezusa i po Jego Zmartwychwstaniu wyruszył na misję po Europie, podczas czego zginął śmiercią męczeńską, a jego grób znajduje się w Hiszpanii w Santiago de Compostela – i tam właśnie miałyśmy iść. Tak – iść. Szlak świętego Jakuba to droga, którą podążają ludzie, wierząc, że ten czas i trud poświęcony odmieni ich życie i da nowe spojrzenie na świat. Taki mama miała pomysł na te wakacje… Robiłyśmy plan podróży, czytałyśmy przewodniki. W końcu zdecydowałyśmy, że najlepiej będzie wyruszyć z Porto w Portugalii i Szlakiem Nadmorskim dojść w 11 dni do Santiago. Było to 280 km. Mogłyśmy mieć ze sobą tylko to co uniesiemy. Nie wiedziałyśmy gdzie będziemy spać, ani co będziemy jeść, ale mama była pewna, że damy radę.
Krótko po zakończeniu roku szkolnego, 25 czerwca 2018 lotem z Katowic przyleciałyśmy do Porto. Z dwoma plecakami, kilkoma najpotrzebniejszymi rzeczami, śpiworami i po dodatkowej parze sandałów dla każdej z nas. Do Fatimy było „tylko” 200 kilometrów, wiec mama uznała, że warto odwiedzić również to miejsce. Wsiadłyśmy w autobus, a dzięki internetowi zabukowałyśmy nocleg tuż obok Fatimskiego Sanktuarium. Na miejscu byłyśmy późno, ale już od samego rana mogłyśmy zwiedzić to cudowne miejsce. Wieczorem wróciłyśmy do Porto i do nocy chodziłyśmy po tym pięknym mieście.


Następnego dnia wyruszyłyśmy na szlak, który był oznaczony żółtymi strzałkami oraz muszlami. Najpierw zakupiłyśmy Paszport Pielgrzyma, do którego wbijało się pieczątki w każdym mieście, lokalu, kościele i wielu innych miejscach na szlaku. Dzięki niemu można było też zjeść tańszy posiłek oraz dostać miejsce do spania w Alberdze. Albergi są to noclegownie dla pielgrzymów na trasie szlaku. Nocleg kosztuje między 4 a 20 Euro i ma się do dyspozycji łóżko lub materac w kilku-, kilkunasto- lub kilkudziesięcioosobowym pomieszczeniu. Śpiwór trzeba mieć swój. Czasami trzeba było spać na podłodze. Zazwyczaj była jedna lub dwie łazienki na kilkanaście osób, przeważnie tylko z zimną wodą. Mama codziennie robiła pranie naszych rzeczy i wieszała gdzie się da (zresztą inni też tak robili). Czasami ubrania nie wyschły i trzeba było zakładać rano mokre. W dni deszczowe nie było to
przyjemne.


Szlak omijał duże miasta. Każdy pielgrzym musiał trzymać się szlaku, nie należało z niego zbaczać, bo można było dostać mandat. Raz mama chciała zrobić skrót i zatrzymała nas straż. Na szczęście obyło się bez mandatu, ale dostałyśmy pamiątkową pieczątkę do Paszportu. Kiedy natrafiałyśmy na jakiś sklepik, kupowałyśmy prowiant na cały dzień, gdyż nie było wiadomo, czy do wieczora uda nam się zjeść coś innego. Na szczęście zazwyczaj w ciągu dnia trafiałyśmy na restauracje z pysznym portugalskim, a później hiszpańskim, jedzeniem. Pierwsze dni były trudne, bo musiałyśmy przywyknąć do ciągłego bycia w drodze. Codziennie miałyśmy do przejścia od 19 do 35 kilometrów. Czasami szłyśmy zupełnie same przez kilka kilometrów, przez góry lub lasem, bez zasięgu, mając tylko mapę. Były dni deszczowe, było czasem upalnie. Musiałyśmy też liczyć się z czasem i nie robić długich odpoczynków, bo miejsca w Albergach były ograniczone. Był taki dzień, już w Hiszpanii, kiedy musiałyśmy przejść ponad 30 km górami i bardzo późno doszłyśmy do miasteczka, w którym miałyśmy spać. Miejsc w Alberdze już nie było, ale na szczęście nieopodal był hotel, w którym nas przyjęli. Pierwszy raz od kilku dni spałyśmy na miękkim łóżku, w pościeli, a pod prysznicem była ciepła woda. Było to niesamowite uczucie szczęścia, szczególnie po tak ciężkim dniu.


Kiedy tylko była możliwość zajadałyśmy się lodami i słodyczami – szczerze mówiąc to była chyba jedyna nasza taka fizyczna przyjemność. Oczywiście niezwykle przyjemne były też piękne widoki, które często wynagradzały nam trudną trasę. Drogą spotykało się mnóstwo ludzi przeróżnych narodowości, nie tylko w Albergach, ale też na szlaku: Norwegowie, Japończycy, kilka kobiet z
Indonezji, Niemcy, Francuzi, Czesi, Hiszpanie i Portugalczycy a także Polacy i inni. Po jedenastu dniach, w sobotę 7 lipca około godziny 15:00 doszłyśmy do celu. Był straszny upał, słońce niemiłosiernie prażyło, ale kiedy w końcu stanęłyśmy na placu przed Bazyliką w Santiago de Compostela byłyśmy chyba najszczęśliwszymi osobami na świecie! W punkcie pielgrzyma otrzymałyśmy dyplom za przejście szlaku, który jest naszą pamiątką. Nocleg znalazłyśmy w starym seminarium przekształconym na hotel dla pielgrzymów. Następnego dnia zwiedziłyśmy miasto - bardzo malownicze i pełne ludzi różnych kultur i narodowości, a także mogłyśmy się delektować pysznym, hiszpańskim jedzeniem.

 

 

Jestem zadowolona, że mogłam spędzić ten czas tylko z moją mamą. Myślę, że miała dużo odwagi zabierając 9-letnią dziewczynkę w taką podróż. Ale mama ciągle powtarzała, że damy radę i to przecież nie jest koniec świata. A ja czasami miałam wrażenie, że to już koniec… Z perspektywy czasu myślę, że była to nadzwyczajna i niepowtarzalna wyprawa.


Lena Domzioł